Spojrzeć, na to co niewidoczne
z dnia: 2015-01-16Aneta Nawrot: Powrót do Poczesnej prowadził m.in. przez Wrocław i Warszawę...
Profesor Aleksander Żakowicz: - Tak można powiedzieć w największym skrócie. A wszystko to przez miłość do fotografowania....
To znaczy?
- Już jako dziesięcio- czy jedenastolatek zafascynowała mnie fotografia. Podpatrywałem kuzyna, który robił zdjęcia, a potem z całym pietyzmem zajmował się ich wywoływaniem i obróbką. Ten cały proces miał w sobie coś z magii. Trzeba było najpierw wywołać klisze, a potem znaleźć w domu kąt, który się zaciemniało. Tam wstawiało się sprzęt i robiło zdjęcia. Najczęściej takim pomieszczeniem była łazienka, bo był dobry dostęp do wody a poza tym było to pomieszczenie bez okna, albo z małym oknem. Tak więc zaciemnić go, było stosunkowo łatwo... Sam proces wywoływania i robienia zdjęć trwał od kilku do kilkunastu godzin. Tak więc domownicy najczęściej musieli korzystać z grzeczności sąsiadów... Ale najważniejszą sprawą jest to, że podczas wywoływania zdjęć każdemu z nas zawsze towarzyszył dreszczyk emocji. Nigdy przecież nie było wiadomo, co zobaczymy na naświetlonym papierze fotograficznym... Dzisiaj trudno to zrozumieć młodemu człowiekowi, który na wyświetlaczu ogląda zrobioną przed sekunda fotkę.
A jak to z tym Wrocławiem było?
- Jak już wspomniałem byłem zafascynowany fotografią. Chciałem więc iść na studia, które będą rozwijać moją pasję. Mogłem to zrobić jedynie w Zakładzie Fototechniki Wydziału Chemii na Politechnice Wrocławskiej. Chemia nie stanowiła dla mnie problemu. Akurat z tego przedmiotu byłem olimpijczykiem i miałem indeks na wszystkie wydziały chemi oprócz... Politechniki Wrocławskiej. Zdałem więc egzamin wstęp i zostałem przyjęty. Po skończeniu studiów pozostałem na uczelni jako asystent. Ale w tamtych czasach o pracę było równie trudno jak w tej chwili. Musiałem z czegoś żyć, a etatu nikt mi wówczas nie proponował...
...i z pomocą przyszła stolica?
- No tak. Właśnie wtedy rozpoczęła się era „filmu kolorowego”. Trafiłem do telewizji polskiej, do działu obróbki taśmy. Byłem technologiem. To była bardzo ciekawa praca i w pewnym sensie pionierska. W telewizji nie zbyt długo. Zmieniły się władze w tej instytucji i część pracowników zwolniono. Wróciłem więc do Wrocławia i rozpocząłem studia doktoranckie. A ponieważ mój promotor przeniósł się do Częstochowy, to ja podążyłem za nim. Znalazłem pracę w częstochowskiej – wówczas – WSP. Mogę powiedzieć, że moje życie zawodowe było związane z tą właśnie uczelnią. A powrót do Poczesnej... Bardzo dobrze się nam tutaj mieszka. Cisza, spokój, ale blisko do Częstochowy.
Żyjemy w czasach, w których każdy robi zdjęcia i każdy uważa, że robi je świetnie...
- Pierwszy przełom w upowszechnianiu fotografii nastąpił w latach 1870-1873, kiedy to materiały do fotografii zostały wprowadzone do masowej sprzedaży. Każdy kto miał kilka rubli mógł sobie kupić „chemię” do wywoływania zdjęć. Kolejna rewolucja nastąpiła po wprowadzeniu fotografii cyfrowej – fotografują w zasadzie wszyscy i wszystko. I spośród tych setek, tysięcy zdjęć pewnie trafiają się perełki...
A co to takiego są też „perełki”?
- Nie ma reguły. Czasami perełką może być zdjęcie obiektu, którego nie ma. Może być niekonwencjonalne sfotografowanie jakiegoś zjawiska czy wykonanie – w ciekawym oświetleniu - portretu... Fotografik, fotograf to taki człowiek, który potrafi dostrzec w szarej rzeczywistości to, czego nie dostrzegają inni.
Co najtrudniej sfotografować?
- W zasadzie to pytanie jest bez odpowiedzi. Pamiętam ze swojego zawodowego życia jak otrzymałem za zadanie sfotografowanie chodnika w kopalni. Zjechałem na dół a tam 100 metrów oświetlała tylko 60 watowa żarówka. Miałem godzinę na wykonanie tego zadania i lampkę czołową. Musiałem wszystko bardzo precyzyjne przemyśleć, obliczyć czasy naświetlenia... No i się udało. Ale łatwe to nie było. Przy robieniu zdjęć trzeba mieć wizje i przemyślenia. Czasami zrobi się kilkaset zdjęć i będzie tylko jedno dobre, albo w ogóle. Ale najważniejsze, żeby się nie zniechęcać i patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat tego, czego inni nie widzą...
Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia pochodzą z archiwum Aleksandra Żakowicza