O Kobietach ...
z dnia: 2009-04-01
Z pewnością temat kobiet i kobiecości jest zupełnie nietypowy wśród wszystkich tekstów pojawiających się na łamach „Spoiwa”, ale ciężko od niego uciec w marcu. Kobiety są widoczne w życiu samorządu lokalnego na różnych płaszczyznach. W Radzie Gminy,
w radach sołeckich, w szkołach i instytucjach związanych z gminą. Zawsze wzrusza lub powinien wzruszać widok mam, które szykują dzieci na lekcje, albo trzymają za nie kciuki na występach. Żon, prasujących koszule... W dzisiejszych czasach kobietom przyszło zderzyć się w szeregiem obowiązków: dom, dzieci, wnuki, praca, życie społeczne... Jak sobie radzą? Co jest ich priorytetem? Co wyniosły z własnego domu? O to wszystko zapytałam Ewę Synoradzką, która zaangażowana jest we wszystkie z wymienionych wyżej sfer życia.
Adrianna Sarnat-Ciastko: Pani Ewo, chciałabym z Panią porozmawiać o kobietach i kobiecości...
Ewa Synoradzka: To trudny temat, ale spróbujmy, zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
ASC: Prowadzi Pani bardzo bogate życie rodzinne, zawodowe i społeczne, może zajmijmy się na początku pani pracą? Czym się Pani zajmuje?
ES: Od ponad 30 lat pracuję w sklepie „Amper”, który znajduje się w Częstochowie. Zajmujemy się sprzedażą sprzętu AGD, części elektronicznych.
ASC: To mało kobieca praca?
ES: Owszem, ale od początku mi się podobała, poza tym mamy tylko dwóch panów w obsłudze.
ASC: Jak zatem trafiła Pani do tego sklepu?
ES: To był jeden ze sklepów Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego WPHW. Trafiłam tam tyle lat temu i po prostu zostałam do dzisiaj. Pod koniec lat 90., udało nam się wykupić sklep na własność. Z biegiem lat nie żałuję, że tam trafiłam. Wiele się przez to nauczyłam.
ASC: Nie myślała Pani o innym zawodzie?
ES: Wtedy były inne czasy. Dobrze się uczyłam, ale rodziców nie było stać na dofinansowanie mojego wykształcenia. Zresztą wtedy panował inny system. Zależało im na tym, abym miała zawód nie wykształcenie. Pamiętam słowa, że mogę iść do szkoły średniej „jak sobie zarobię na książki”.
ASC: A sama Pani nie zdecydowała się na dalszą edukację bez pomocy rodziców?
ES: Zawsze chciałam iść na rachunkowość. Nie udało mi się to, ale dzisiaj bardzo mocno zależało mi, żeby na studia poszły moje córki, żeby miały taką szansę. Chciałam im dać coś więcej, stworzyć warunki do tego, aby mogły się rozwijać. Takie warunki, których ja nie miałam.
ASC: Udało się to?
ES: Tak. Moja starsza córka skończyła studium policealne, natomiast druga studiuje we Wrocławiu filologię polską i marzy jej się dziennikarstwo.
ASC: Miała Pani rodzeństwo?
ES: Było nas w domu sześcioro.
ASC: Pani mama miała zatem co robić...
ES: Owszem i jak ją obserwowałam stwierdziłam, że nie odpowiada mi takie życie. Mama poświęciła się dla męża, dzieci i domu, nie zostawiając nic dla siebie. Ja nie mogłabym wszystkiego zaakceptować.
ASC: Skąd pochodzili Pani rodzice?
ES: Ojciec, który służył w Wojsku Polskim pochodził z okolic Kraśnika. Poznał się z moją mamą jak tutaj stacjonował. Mama pochodziła stąd.
ASC: Jaka była Pani mama, odziedziczyła Pani coś z niej?
ES: Mama bardzo dbała o ognisko domowe, które budowała na zasadzie „zawsze razem”. Nie było niedzieli, żebyśmy się nie mieli spotkać u mamy, nawet jak już mieliśmy własne rodziny. To chyba najważniejsza cecha, którą mam po mamie. Zależy mi, aby moje córki też odziedziczyły taką rodzinność. Mimo tego, że pracowałam, i nie poświęcałam im tyle czasu ile mnie moja mama, to mam poczucie, że moje córki dobrze wychowałam. Pomagał mi w tym bardzo ich dziadek, mój teść. Trudno było też znaleźć dla nich lepszego opiekuna, bo ubóstwiały go obie. Choć pozwalał im na wiele, wiedziały jednak co im wolno, a czego nie.
ASC: Czy nauczyła Panią mama czegoś więcej?
ES: Niestety dała mi takie doświadczenie, które nie chciałam powtarzać w relacji ze swoimi córkami. Z moją mamą nie mogłam o wszystkim rozmawiać, chciałam zatem, aby moje córki czuły, że mogą mi o wszystkim powiedzieć. Chciałam być bardziej otwarta.
ASC: Kobiety w tamtych czasach były jednak zupełnie inne niż teraz... Miały zupełnie inny system wartości. Może tu tkwi problem braku takiego porozumienia? ES: Tak. Kobiety w tamtych czasach były straszliwie zapatrzone w swoich mężów, mimo tego, że czasami mężowie robili wszystko co chcieli, czasem ze szkodą dla rodziny.
ASC: A jak ułożyło się Pani małżeństwo?
ES: Wyszłam za mąż z miłości i jestem szczęśliwa. 1 marca minęła nam 28 rocznica ślubu, zresztą co ciekawe w tym samym czasie moja córka obchodziła również swój jubileusz 6-lecia zawarcia związku małżeńskiego.
ASC: To rodzinne święto zostało zaplanowane?
ES: Nie, tak wyszło, ale to bardzo miłe.
ASC: Jakie są Pani córki?
ES: Moja starsza córka, to bardzo dobre dziecko, taki człowiek „do rany przyłóż”, jest bardzo rodzinna, ciężko ją nawet wyciągnąć z domu. Młodsza natomiast ma charakter bardziej po mnie, jest niezależna, niepokorna i walczy o swoje.
ASC: A wnuczka?
ES: (Śmiech) Z tego, to nie wiem co wyrośnie! Ona nie zna słowa „nie”, jest żywym srebrem, któremu wszyscy na wszystko pozwalają.
ASC: Pani Ewo, może zejdźmy na inny temat. Jest Pani przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich. Na początku KGW, przepraszam, że tak powiem, kojarzyło mi się ze starszymi babciami, które siedzą i maglują, drą pierze, albo warzą bigos, ale gdy poznałam wasze KGW zaskoczyła mnie atmosfera, energia, zaangażowania. Jak to się robi?
ES: Same stworzyłyśmy sobie taką atmosferę. W tej chwili nawet nie jest tak, jak było. Wcześniej te relacje były jeszcze mocniej budowane przez wspólnie obchodzone imieniny. Co kwartał robiliśmy taką zbiorową imprezę. Tyle było wtedy śmiechu! W tej chwili już tego nie ma, ale może trzeba będzie do tego wrócić. Poza tym jesteśmy bardzo zgrane. Każda może na siebie liczyć. Nawet jak jest pogrzeb odprowadzamy nasze koleżanki do grobu ze sztandarem. Pocieszamy siebie nawzajem jak jest choroba, jak jest trudno. To bardzo ważne. Poza tym ten rok to jubileusz 60-lecia istnienia KGW w Brzezinach, szykujemy się na wielką uroczystość.
ASC: To na pewno o historii Koła będziemy szerzej pisać, ale niech Pani powie - dużo kosztuje Panią wysiłku, aby trzymać wszystkiego w takim gronie?
ES: Żeby zebrać wszystkie panie trzeba się nadzwonić i najeździć, ale jest warto. Cały czas musi się coś dziać, żeby była chęć do angażowania. Potrafimy razem wiele zrobić, co mnie bardzo cieszy. Jak trzeba było zrobiliśmy zbiórkę pieniędzy na sztandar dla naszych strażaków, dla powodzian czy na ogrodzenie w szkole. Udało nam się to. Cieszymy się, że mamy swoje stroje, że możemy występować i reprezentować gminę.
ASC: Pani Ewo a nie wydaje się Pani, że dzisiejsze młode kobiety niezbyt chętne są do podejmowania takich działań społecznych?
ES: Niestety... kiedy proponuję jakiejś młodej dziewczynie, aby przyszła i razem z nami posiedziała, zaangażowała się
w coś, ta zadaje mi pytanie „co ja z tego będę mieć”. Niestety praca społeczna i charytatywna nie jest chyba domeną młodych ludzi. Liczy się pieniądz. Nam się wtedy wszystko chciało, a dzisiaj na niczym ludziom nie zależy. Nawet na tym, aby spotkać się i razem pobawić. Przecież świetlica aż się o to prosi, a tak to stoi pusta.
ASC: A przecież wychodzenie do ludzi pomaga, prawda?
ES: Bardzo! Może ktoś mi powiedzieć „Dziwię ci się, że tobie się tak chce”, ale przecież to sama radość. Mieliśmy kiedyś panią, bardzo ciężko chorą na raka piersi, bardzo nalegałam, żeby zostawiła wszystko i wyszła do nas z domu. Po jakimś czasie przyznała, że jej to bardzo pomogło się pozbierać.
ASC: W grupie kobiety są bardzo silne, mężczyźni raczej nie doświadczają tego, prawda?
ES: Owszem, ale też nie wiem czy odpowiadałyby im nasze tematy. Jak już się spotkamy to gadamy o gotowaniu, kwiatkach, ogródkach, wnuczkach, bo dzieci nam już wyrosły. Poza tym zajmujemy się swataniem. Mamy kilka wdów w naszym gronie i jak się zejdziemy czasem z naszymi strażakami, to jest mnóstwo zabawy (śmiech).
ASC: Widzę, że budowanie wzajemnych relacji jest bardzo istotne, ale czy myśli Pani, że taka typowo kobieca cecha może znaleźć swoje miejsce w polityce?
ES: Wydaje mi się, że tak. Kobieta jest w stanie wiele rzeczy zmienić, wprowadzić porządek, ale też łagodność. Kobiety potrafią rozmawiać, a to ważna umiejętność. Dialog jest ważny, należy być szczerym i otwartym, ale też trzeba nad sobą pracować.
ASC: A co marzy się Ewie Synoradzkiej?
ES: Marzą mi się w świetlicy w Brzezinach kursy komputerowe. Bardzo też by się przydały zajęcia krawieckie czy kursy dekoracji stołów - takie rzeczy spodobałyby się na pewno.
ASC: Dziękuję za rozmowę.
Adrianna Sarnat-Ciastko: Pani Ewo, chciałabym z Panią porozmawiać o kobietach i kobiecości...
Ewa Synoradzka: To trudny temat, ale spróbujmy, zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
ASC: Prowadzi Pani bardzo bogate życie rodzinne, zawodowe i społeczne, może zajmijmy się na początku pani pracą? Czym się Pani zajmuje?
ES: Od ponad 30 lat pracuję w sklepie „Amper”, który znajduje się w Częstochowie. Zajmujemy się sprzedażą sprzętu AGD, części elektronicznych.
ASC: To mało kobieca praca?
ES: Owszem, ale od początku mi się podobała, poza tym mamy tylko dwóch panów w obsłudze.
ASC: Jak zatem trafiła Pani do tego sklepu?
ES: To był jeden ze sklepów Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego WPHW. Trafiłam tam tyle lat temu i po prostu zostałam do dzisiaj. Pod koniec lat 90., udało nam się wykupić sklep na własność. Z biegiem lat nie żałuję, że tam trafiłam. Wiele się przez to nauczyłam.
ASC: Nie myślała Pani o innym zawodzie?
ES: Wtedy były inne czasy. Dobrze się uczyłam, ale rodziców nie było stać na dofinansowanie mojego wykształcenia. Zresztą wtedy panował inny system. Zależało im na tym, abym miała zawód nie wykształcenie. Pamiętam słowa, że mogę iść do szkoły średniej „jak sobie zarobię na książki”.
ASC: A sama Pani nie zdecydowała się na dalszą edukację bez pomocy rodziców?
ES: Zawsze chciałam iść na rachunkowość. Nie udało mi się to, ale dzisiaj bardzo mocno zależało mi, żeby na studia poszły moje córki, żeby miały taką szansę. Chciałam im dać coś więcej, stworzyć warunki do tego, aby mogły się rozwijać. Takie warunki, których ja nie miałam.
ASC: Udało się to?
ES: Tak. Moja starsza córka skończyła studium policealne, natomiast druga studiuje we Wrocławiu filologię polską i marzy jej się dziennikarstwo.
ASC: Miała Pani rodzeństwo?
ES: Było nas w domu sześcioro.
ASC: Pani mama miała zatem co robić...
ES: Owszem i jak ją obserwowałam stwierdziłam, że nie odpowiada mi takie życie. Mama poświęciła się dla męża, dzieci i domu, nie zostawiając nic dla siebie. Ja nie mogłabym wszystkiego zaakceptować.
ASC: Skąd pochodzili Pani rodzice?
ES: Ojciec, który służył w Wojsku Polskim pochodził z okolic Kraśnika. Poznał się z moją mamą jak tutaj stacjonował. Mama pochodziła stąd.
ASC: Jaka była Pani mama, odziedziczyła Pani coś z niej?
ES: Mama bardzo dbała o ognisko domowe, które budowała na zasadzie „zawsze razem”. Nie było niedzieli, żebyśmy się nie mieli spotkać u mamy, nawet jak już mieliśmy własne rodziny. To chyba najważniejsza cecha, którą mam po mamie. Zależy mi, aby moje córki też odziedziczyły taką rodzinność. Mimo tego, że pracowałam, i nie poświęcałam im tyle czasu ile mnie moja mama, to mam poczucie, że moje córki dobrze wychowałam. Pomagał mi w tym bardzo ich dziadek, mój teść. Trudno było też znaleźć dla nich lepszego opiekuna, bo ubóstwiały go obie. Choć pozwalał im na wiele, wiedziały jednak co im wolno, a czego nie.
ASC: Czy nauczyła Panią mama czegoś więcej?
ES: Niestety dała mi takie doświadczenie, które nie chciałam powtarzać w relacji ze swoimi córkami. Z moją mamą nie mogłam o wszystkim rozmawiać, chciałam zatem, aby moje córki czuły, że mogą mi o wszystkim powiedzieć. Chciałam być bardziej otwarta.
ASC: Kobiety w tamtych czasach były jednak zupełnie inne niż teraz... Miały zupełnie inny system wartości. Może tu tkwi problem braku takiego porozumienia? ES: Tak. Kobiety w tamtych czasach były straszliwie zapatrzone w swoich mężów, mimo tego, że czasami mężowie robili wszystko co chcieli, czasem ze szkodą dla rodziny.
ASC: A jak ułożyło się Pani małżeństwo?
ES: Wyszłam za mąż z miłości i jestem szczęśliwa. 1 marca minęła nam 28 rocznica ślubu, zresztą co ciekawe w tym samym czasie moja córka obchodziła również swój jubileusz 6-lecia zawarcia związku małżeńskiego.
ASC: To rodzinne święto zostało zaplanowane?
ES: Nie, tak wyszło, ale to bardzo miłe.
ASC: Jakie są Pani córki?
ES: Moja starsza córka, to bardzo dobre dziecko, taki człowiek „do rany przyłóż”, jest bardzo rodzinna, ciężko ją nawet wyciągnąć z domu. Młodsza natomiast ma charakter bardziej po mnie, jest niezależna, niepokorna i walczy o swoje.
ASC: A wnuczka?
ES: (Śmiech) Z tego, to nie wiem co wyrośnie! Ona nie zna słowa „nie”, jest żywym srebrem, któremu wszyscy na wszystko pozwalają.
ASC: Pani Ewo, może zejdźmy na inny temat. Jest Pani przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich. Na początku KGW, przepraszam, że tak powiem, kojarzyło mi się ze starszymi babciami, które siedzą i maglują, drą pierze, albo warzą bigos, ale gdy poznałam wasze KGW zaskoczyła mnie atmosfera, energia, zaangażowania. Jak to się robi?
ES: Same stworzyłyśmy sobie taką atmosferę. W tej chwili nawet nie jest tak, jak było. Wcześniej te relacje były jeszcze mocniej budowane przez wspólnie obchodzone imieniny. Co kwartał robiliśmy taką zbiorową imprezę. Tyle było wtedy śmiechu! W tej chwili już tego nie ma, ale może trzeba będzie do tego wrócić. Poza tym jesteśmy bardzo zgrane. Każda może na siebie liczyć. Nawet jak jest pogrzeb odprowadzamy nasze koleżanki do grobu ze sztandarem. Pocieszamy siebie nawzajem jak jest choroba, jak jest trudno. To bardzo ważne. Poza tym ten rok to jubileusz 60-lecia istnienia KGW w Brzezinach, szykujemy się na wielką uroczystość.
ASC: To na pewno o historii Koła będziemy szerzej pisać, ale niech Pani powie - dużo kosztuje Panią wysiłku, aby trzymać wszystkiego w takim gronie?
ES: Żeby zebrać wszystkie panie trzeba się nadzwonić i najeździć, ale jest warto. Cały czas musi się coś dziać, żeby była chęć do angażowania. Potrafimy razem wiele zrobić, co mnie bardzo cieszy. Jak trzeba było zrobiliśmy zbiórkę pieniędzy na sztandar dla naszych strażaków, dla powodzian czy na ogrodzenie w szkole. Udało nam się to. Cieszymy się, że mamy swoje stroje, że możemy występować i reprezentować gminę.
ASC: Pani Ewo a nie wydaje się Pani, że dzisiejsze młode kobiety niezbyt chętne są do podejmowania takich działań społecznych?
ES: Niestety... kiedy proponuję jakiejś młodej dziewczynie, aby przyszła i razem z nami posiedziała, zaangażowała się
w coś, ta zadaje mi pytanie „co ja z tego będę mieć”. Niestety praca społeczna i charytatywna nie jest chyba domeną młodych ludzi. Liczy się pieniądz. Nam się wtedy wszystko chciało, a dzisiaj na niczym ludziom nie zależy. Nawet na tym, aby spotkać się i razem pobawić. Przecież świetlica aż się o to prosi, a tak to stoi pusta.
ASC: A przecież wychodzenie do ludzi pomaga, prawda?
ES: Bardzo! Może ktoś mi powiedzieć „Dziwię ci się, że tobie się tak chce”, ale przecież to sama radość. Mieliśmy kiedyś panią, bardzo ciężko chorą na raka piersi, bardzo nalegałam, żeby zostawiła wszystko i wyszła do nas z domu. Po jakimś czasie przyznała, że jej to bardzo pomogło się pozbierać.
ASC: W grupie kobiety są bardzo silne, mężczyźni raczej nie doświadczają tego, prawda?
ES: Owszem, ale też nie wiem czy odpowiadałyby im nasze tematy. Jak już się spotkamy to gadamy o gotowaniu, kwiatkach, ogródkach, wnuczkach, bo dzieci nam już wyrosły. Poza tym zajmujemy się swataniem. Mamy kilka wdów w naszym gronie i jak się zejdziemy czasem z naszymi strażakami, to jest mnóstwo zabawy (śmiech).
ASC: Widzę, że budowanie wzajemnych relacji jest bardzo istotne, ale czy myśli Pani, że taka typowo kobieca cecha może znaleźć swoje miejsce w polityce?
ES: Wydaje mi się, że tak. Kobieta jest w stanie wiele rzeczy zmienić, wprowadzić porządek, ale też łagodność. Kobiety potrafią rozmawiać, a to ważna umiejętność. Dialog jest ważny, należy być szczerym i otwartym, ale też trzeba nad sobą pracować.
ASC: A co marzy się Ewie Synoradzkiej?
ES: Marzą mi się w świetlicy w Brzezinach kursy komputerowe. Bardzo też by się przydały zajęcia krawieckie czy kursy dekoracji stołów - takie rzeczy spodobałyby się na pewno.
ASC: Dziękuję za rozmowę.